Wywiady

Norwegowie są nastawieni “na ludzi”, Szwedzi “na procesy”, a Polacy “na wynik”

Paweł Szczygielski, Senior Developer w polskim oddziale norweskiej firmy Powel, pierwsze doświadczenia programistyczne zdobywał podczas studenckiego stażu. Po studiach zrozumiał, że chce zajmować się wykorzystaniem programowania w przemyśle i swoją przyszłość związał z pracą nad dostarczaniem oprogramowania do pobierania i przetwarzania danych z liczników mediów.

Z Pawłem Szczygielskim rozmawialiśmy o jego ścieżce w karierze, ale głównie o tym, jakie korzyści ma programista pracujący w firmie ze skandynawską kulturą pracy.

Czego nauczyłeś się podczas pierwszych praktyk w PANie?

W PAN odbyłem dwie półroczne praktyki – w 2004 i 2005 roku. Pierwsza z nich była związana z tunelem transonicznym. W dużym skrócie tunel taki to długa rura, w której umieszcza się badany przedmiot, a następnie przepuszcza się przez nią powietrze z prędkościami większymi niż prędkość dźwięku. Podczas przepuszczania powietrza, badany obiekt fotografuje się, a odpowiednio obrabiając zdjęcia można wysnuć jakieś wnioski.

Nasze zadanie polegało na napisaniu w środowisku MatLab oprogramowania do przekształcania tych zdjęć. Z tego co pamiętam wymagało to przekształceń fourierowskich, wykrywania krawędzi itp. sztuczek związanych z operacjami na mapach bitowych. Przede wszystkim zatem musieliśmy podszlifować nasze umiejętności matematyczne i równolegle opanować narzędzia, które oferował MatLab. To drugie było o tyle łatwe, że w całym toku studiów większość programowania odbywała się właśnie przy użyciu tego środowiska.

Czym zajmowałeś się podczas drugich praktyk?

Druga praktyka nie była już związana z tak specyficznymi działaniami naukowymi, ale polegała na wykonaniu strony internetowej – wizytówki Instytutu. Z ciekawości wszedłem niedawno na obecną stronę gdańskiego oddziału PAN i zauważyłem, że zrobili oni ogromny postęp od czasu naszej pracy. W tamtym czasie nie dość, że nie mieliśmy doświadczenia w tworzeniu stron internetowych, to i same narzędzia, i technologie nie były tak rozwinięte jak teraz. Jednak z tego co pamiętam, strona ostatecznie powstała i została umieszczona w Internecie, czyli zleceniodawcy byli zadowoleni z końcowego wyniku. My zresztą też.

Tamto zadanie nauczyło mnie przede wszystkim nie tyle samego tworzenia stron, co raczej zbierania wymagań, danych i ogólnie rozmów z „klientem”. Różniło się to oczywiście od sposobu komunikacji jaki stosujemy obecnie, ale było bardzo fajnym i ciekawym doświadczeniem.

Ta praktyka studencka przekonała Cię do programowania? Już wtedy wiedziałeś czym chcesz się zajmować?

O programowaniu jako sposobie na życie zupełnie wtedy nie myślałem. Automatyka to naprawdę ciekawy dział techniki, bardzo mocno związany nie tylko z pewnego rodzaju programowaniem (głównie sterowników PLC), ale także natychmiastowymi efektami tegoż programowania. Po wdrożeniu projektu w fabryce, automatyk może od razu podziwiać efekty swojej pracy. Projekty są zazwyczaj krótsze, choć niekoniecznie mniej skomplikowane od tych w IT. Jest to bardzo ciekawe połączenie software’u, sprzętu, umiejętności i doświadczenia, dlatego bardzo chciałem spróbować właśnie takiej pracy.

Po otrzymaniu dyplomu próbowałem znaleźć pracę, ale nie szukałem zbyt intensywnie, ponieważ z pewnych powodów naszła mnie ochota na kontynuowanie nauki na studium doktoranckim. Połączenie stypendium, pracy przy tłumaczeniu tekstów technicznych i nauki uśpiły moje aspiracje zawodowe i dopiero narodziny pierwszej córki spowodowały, że ponownie bardzo mocno zaangażowałem się w poszukiwania stałej posady. Przyjaciel, który po studiach na wydziale ETI rozpoczął pracę jako programista polecił moją kandydaturę w swojej firmie, poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną, mimo braku doświadczenia dostałem się i od tamtego czasu rozpoczęła się moja kariera programistyczna.

Wtedy zacząłeś pracę w software housie, w międzynarodowym zespole. Czym się zajmowałeś?

Kilkanaście lat temu nikt nie określał firmy mianem „software house’u” – była to po prostu firma zatrudniająca programistów. Firma, w której pracowałem, była podwykonawcą ogromnej korporacji mającej swoją siedzibę główną w Wielkiej Brytanii, ale biura i oddziały rozsiane po całym świecie. Firma-klient oferowała niezwykle rozbudowane oprogramowanie wspomagające budowę obiektów przemysłowych i kadłubów okrętów. Oprogramowanie to było ogromne, a jego korzenie sięgały lat 70, tak więc zagłębiając się w nie można było zetknąć się – idąc od góry – z C#, Python, C++, C, Visual Basic, PL/I i, być może, Fortranem. Firma miała też autorską bazę danych, a nawet swój własny język programowania.

Można sobie zdawać sprawę jak zagubiony mogłem się czuć, będąc rzuconym na tak głębokie wody. Na szczęście moje zadania polegały głównie na doklejaniu nowej funkcjonalności i wykonując je nie musiałem schodzić zbyt głęboko. Znałem jednak weteranów, którzy poproszeni o detale dotyczące działania którejś metody API przypominali sobie ośmioznakowe nazwy procedur i z głowy dawali odpowiedzi. Patrzyłem na nich wtedy z podziwem, choć dziś wiem, że powinienem ich raczej żałować – w porównaniu z dzisiejszymi standardami kodowania te sprzed kilkudziesięciu lat były żałośnie mikre (o ile w ogóle były) i praca z takim kodem z pewnością nie była przyjemnością.

Co dla senior programisty jest najważniejszym czynnikiem decydującym o wyborze danej firmy na nowe miejsce pracy?

Gdy mówimy o potrzebach od razu na myśl przychodzi piramida Maslowa, gdzie każdy poziom jest coraz bardziej związany z duchowością – na samym szczycie są potrzeby samorealizacji. Wydaje mi się jednak, że dla każdego mieszanka tych potrzeb ma trochę inny skład.

Poszukując pracy z pewnością każdy będzie brał pod uwagę widełki płacowe. Mówi się, że pieniądze nie są aż tak bardzo istotne, ale jednak czasem ciężko przejść na niższą pensję nawet, jeżeli praca wydaje się być ciekawsza. Będziemy też zwracać uwagę na projekty, technologie, ludzi itp., ale to oczywiste i dotyczy chyba dużej części innych zawodów.

Nie jest za to standardem na rynku pracy fakt, że obecnie programiści mogą wręcz wybrzydzać i stawiać naprawdę wygórowane wymagania – jest to związane ze strukturą rynku, gdzie popyt na specjalistów jest niezwykle wysoki i firmy starające się o dobrych pracowników prześcigają się w oferowaniu coraz to innych dodatków. Dochodzi to czasami do granic absurdu, ale cóż – takie prawa ekonomii.

Jako ciekawostkę dodam, że dla mnie ważna jest także siedziba firmy, a właściwie jej adres, ponieważ dojeżdżam całorocznie rowerem do biura i zależy mi na pracy w promieniu mniejszym niż 25 kilometrów od domu. I pewnie każdy ma takie, malutkie i nieistotne z punktu widzenia innych osób, wymagania.

W jaki sposób trafiłeś do norweskiej firmy Powel AS? Jak wyglądał proces rekrutacji?

Do Powel przeszedłem w dość ciekawych okolicznościach, ponieważ zaprosił mnie do współpracy wcześniej wspomniany kolega, z którym miałem okazję pracować w pierwszej mojej firmie. Znał on moje umiejętności i gdy formował swój nowy zespół pomyślał o mojej kandydaturze. Dzięki jego poleceniu sama rekrutacja trwała błyskawicznie i składała się z rozmowy z szefem polskiego oddziału a następnie technicznej rozmowy ze „starszyzną”, czyli najbardziej ogarniętymi chłopakami, którzy – jak widać – ocenili mnie pozytywnie.

Należy jednak pamiętać, że nie była to standardowa rekrutacja, a sam polski oddział Powel liczył wtedy mniej więcej dwudziestu programistów. Obecnie nabór do działu Metering, w którym pracuję, wygląda podobnie, ale z racji wyśrubowanych wymagań (ciekawostka – dotyczących nie tylko umiejętności technicznych) spotkań może być więcej niż dwa – choć niekoniecznie, wszystko zależy od kandydata.

Czym się zajmujesz w Powelu?

W Powel pełnię funkcję Senior Developera w dziale Metering dostarczającym oprogramowanie do pobierania i przetwarzania danych z liczników mediów. Głównie są to liczniki energii elektrycznej, ale w Skandynawii cały proces zbierania danych z mieszkań jest bardzo zautomatyzowany i bardzo często zdarzają się też liczniki wody, gazu czy ciepła. Na początku pracy tutaj nie spodziewałem się nawet, że ze zwykłym z pozoru zbieraniem danych związane są tak ciekawe i trudne problemy na jakie napotykam się tu bardzo często.

Mimo tego, że mój czas nie schodzi całkowicie na kodowaniu, to jednak cenię sobie fakt, że dodatkowych, pobocznych zajęć jest stosunkowo mało i w pracy robię to, co najbardziej lubię – czyli pracuję z Visual Studio, a nie Wordem, Outlookiem czy Excelem ?

Bardzo cenisz sobie “skandynawską kulturę pracy”, którą Powel AS przeniósł także do gdańskiej siedziby, w której pracujesz. Na czym ona polega?

Rzeczywiście, kiedy tylko mogę podkreślam, że mamy tutaj tę enigmatyczną „skandynawską kulturę pracy”. Najciekawsze w tym określeniu jest to, że nie wiem jak je dokładnie sprecyzować. Z pewnością jest to coś odczuwalnego – po doświadczeniach z pracy w firmach współpracujących z Anglią czy Niemcami widzę wyraźną różnicę, gdy współpracuję ze Szwedami czy Norwegami. Niekoniecznie trzeba to wszystko sprowadzać do narodowości – chodzi tu chyba przede wszystkim o poszczególnych ludzi. Być może praca w firmach skandynawskich przyciąga w jakiś sposób pewien rodzaj pracowników? Biorąc pod uwagę wszystkie dobre aspekty pracy tutaj, to całkiem możliwe.

Z bardziej namacalnych spraw, to przede wszystkim duże nastawienie na pracowników. Skandynawowie są raczej spokojni i stonowani, przez co atmosfera pracy jest zazwyczaj także luźna i nie tak nerwowa jak gdzie indziej. Muszę też przyznać, że wraz z tymi dobrymi aspektami pracy, pojawiają się też inne – może nie tyle gorsze, co bardziej restrykcyjne niż nasze rodzime. Podejście do równości, płci i tego typu spraw jest dużo sztywniejsze niż w firmach typowo polskich. Nie chcę oceniać, czy to dobrze czy źle, ale z pewnością jest to coś innego niż u nas.

Podkreślić także można, że mówić o „skandynawskiej kulturze” można tylko wtedy, gdy omawiamy temat z grubsza – tak jak teraz. Gdy popracujemy trochę dłużej, wyraźnie widać różnice między np. Norwegią i Szwecją.

Jakie są różnice między norweską kulturą pracy a szwedzką kulturą pracy?

Rozmawiałem o tym ostatnio i usłyszałem podział, który bardzo do mnie trafił. Otóż kolega stwierdził, że Norwegowie są najbardziej nastawieni “na ludzi”, Szwedzi “na procesy”, a Polacy “na wynik”. Moje spostrzeżenia z pracy z tymi trzema narodowościami potwierdzają to spostrzeżenie, ale kolejny raz podkreślam, że tego rodzaju uogólnienia mogą bardzo odstawać od rzeczywistości, bo przede wszystkim zachowaniem ludzi powoduje nie narodowość, ale charakter. Znam wielu Polaków bardzo otwartych na potrzeby innych ludzi i mogę sobie wyobrazić Norwega nastawionego przede wszystkim na wyniki w pracy.

Rozwijając powyższe: nastawienie “na ludzi” oznacza dla mnie to, że patrząc na sposób pracy w Norwegii (nie mówię tutaj teraz o Powel, bo, paradoksalnie, nie odwiedzałem jeszcze naszego norweskiego biura) widzę mniejsze zorganizowanie i rozmytą odpowiedzialność. Samo mówienie o tym w ten sposób sprawia, że wygląda to źle z naszej perspektywy. A jednak takie podejście dramatycznie zwiększa komfort pracy. Nie ma tam obwiniania jednostek – jesteśmy “my” i gdy coś nie wyjdzie, to “nasza” wina. Jeżeli damy radę, to znów “my”.

Z kolei Szwedzi pracują już bardziej uporządkowanie. Lubią sprecyzowane stanowiska i odpowiedzialności, procesy są często spisane. Zdarza się tam oceniać jednostki, chociaż wciąż jest to stosunkowo rzadko spotykane i widać, że nie mają do tego takiego “drygu” jak my 🙂

Polaków znamy. Pewnie dla wielu czytelników to, co powiedziałem przed chwilą stawia Skandynawów w złym świetle, ale to tylko pozory. Polska chęć do udowadniania swojej wartości, ambicjonalne podejście do pracy jest bardzo fajna do pewnego momentu – w którymś punkcie przychodzi otrzeźwienie i zaczyna się doceniać inne, właśnie północne, podejście.

Z czego wynika skandynawska kultura pracy? Jest w jakiś sposób powiązana z Hygge?

O Hygge czytałem tylko raz i to w jakimś magazynie popularnonaukowym. Wiem, że to modny ostatnio termin i jak z większością tego typu modnych powiedzonek, próbuje się go używać na siłę nawet tam, gdzie możliwe są inne wytłumaczenia. Sam nie podejmę się określenia skąd wynika to, że Skandynawowie są tacy, jacy są – pewnie kulturoznawcy znają obszerne wytłumaczenia tego zjawiska. Mogę powiedzieć tylko tyle, że Norwedzy są tak “wyluzowani” zarówno w pracy, jak i życiu prywatnym. To ogólnie bardzo mili ludzie i czuć to zarówno przy wspólnej pracy w biurze, jak i na imprezie u nich w domu. Cieszą się życiem, uprawiają dużo sportu, struktura społeczna sprawia, że większość z nich stać na życie na przyzwoitym poziomie – pewnie to i dużo więcej czynników sprzyja właśnie takiej przyjaznej postawie życiowej. Ale znów – to tylko moje, laickie, odczucie.

Hygge kojarzy się z ostoją, szczęściem. Nie wierzę jednak, że przy pracy nad takimi projektami nie ma stresu, dedlajnów itd.

Ależ oczywiście, że zarówno stres, jak i terminy będą obecne w każdej firmie. W końcu jesteśmy tu po to, aby zarobić więce pieniędzy, niż się na nas wydaje. Jednak po pierwsze, w porównaniu z pewną grupą pracodawców, u Skandynawów jest tego stresu po prostu mniej. Powiem więcej – w moim przypadku dużo częściej stres wynika z tego, że sam sobie stawiam cele, których osiągnięcia nikt ode mnie nie wymaga. Sądzę, że (znów mówiąc ogólnie) my, Polacy, tak mamy – staramy się dawać nawet więcej niż się od nas oczekuje.

Co zaś do terminów – być może tutaj akurat mam szczęście, nie wiem, ale nigdy jeszcze nie trafiłem na termin, który byłby ustawiony nierealnie. A jeżeli już, to znów nie przez Norwegów, a raczej polska strona przyspiesza, mimo że niczego takiego tak naprawdę się od niej nie wymaga. Zazwyczaj sprawa z terminami jest załatwiana w ten sposób, że mówimy o jakimś dniu, a później staramy się bardzo dotrzymać obietnicy. Jeżeli się nie uda, to tutaj właśnie w grę wchodzi ta kultura pracy – szefostwo wie, że my zrobiliśmy wszystko, żeby się udało, a nie wyszło z przyczyn obiektywnych. Po prostu mają do nas zaufanie.

Mądry zarząd będzie miał plan na takie sytuacje – w końcu każdy, kto zajmował się wytwarzaniem oprogramowania wie, że rozminięcie się z terminem określonym na początku jest czymś normalnym – czynników rozpraszających oraz zmian jest tak wiele, że nie sposób ich oszacować na początku.

Wiesz może, co dla szefostwa ze Skandynawii wydaje się dziwne jeśli chodzi o polską kulturę pracy?

Pamiętam, że zaskoczeniem były dla nich sprawy finansowe. To, że nasz rynek tak bardzo się rozwija, a płace w sektorze IT tak szybko rosną. Z tego wynika też rotacja pracowników. Norwedzy często pracują w jednej firmie przez wiele lat i normalnym jest widok sześćdziesięciolatków pracujących razem z chłopakami tuż po studiach. Wynika to być może z bardzo płaskiej struktury zarobków – po co gonić za szczęściem gdzie indziej, skoro płace w innej firmie będą bardzo podobne, a tutaj ma się znajomych i zna się swoją pracę od podszewki? W Polsce, jak wiadomo jest inaczej i czasem wręcz skacze się po posadach tylko po to, by negocjować coraz lepsze warunki. To z pewnością było dla Skandynawów czymś niespotykanym na swoim rynku.

Należy jednak pamiętać, że najczęściej jest tak, że polskie oddziały firm z północy są prowadzone przez ludzi stąd. Skandynawowie wybierają do tego ludzi znających nasze warunki i ci prowadzą tutejsze biura. Ma to wiele plusów, ponieważ nie popełniają w ten sposób wielu błędów, o które nietrudno przy kontaktach międzynarodowych.

Nasze kultury nie różnią się drastycznie, ale czasem nawet małe szczegóły decydują o jakości współpracy. Dobrze, gdy szefem biura zostaje osoba, która orientuje się w tych niuansach. W każdej z trzech firm Skandynawskich, które znam w Trójmieście, właśnie takie osoby pełnią obowiązki dyrektora oddziału i z tego co się orientuję obie strony – polska (pracownicy) i zagraniczna (skandynawscy właściciele) – są z takiego układu zadowolone.

Gdybyś miał wybrać jedną rzecz, którą ze skandynawskiej kultury pracy przeniósłbyś do wszystkich polskich firm IT, to co by nią było?

Przede wszystkim muszę powiedzieć, że jakkolwiek jest to zapisane w dokumentach, to gdański oddział Powel uważam za firmę polską. Mimo że mamy bardzo dobry kontakt z naszymi zagranicznymi kolegami, to jednak większość pracowników to Polacy. I chyba właśnie to sprawia – ta mieszanka kultur, że tak dobrze się tutaj pracuje. Połączenie „kultury pracy” z północy oraz umiejętności i nastawienia na cel, które mają moi koledzy sprawia, że nie tylko dobrze się tutaj pracuje, ale i oprogramowanie, które tworzymy jest naprawdę wysokiej jakości.

Wracając do sedna pytania – myślę, że w tej chwili coraz więcej firm IT w Polsce oferuje tak dobre warunki, że naprawdę trudno wymienić jedną, wspólną rzecz, która znacząco podniosłaby jakość pracy. To raczej całokształt, który oferują firmy skandynawskie sprawia, że praca tutaj różni się od pracy gdzie indziej. Być może to co mówię nie wydaje się sensowne – bo przecież trudno precyzyjnie opowiedzieć o odczuciach. Każdy jednak może przekonać się o tym sam – tylko w Trójmieście jest co najmniej kilka firm skandynawskich – nic prostszego niż złożyć tam swoje CV.

Jednym z elementów skandynawskiej kultury pracy jest brak hierarchii w firmie. Ma to swoje plusy i zalety, możesz wymienić jakie?

Rzeczywiście, panuje powszechne przekonanie, że firmy skandynawskie nie mają rozbudowanej hierarchii. Nie zgodzę się z tym. Być może w porównaniu do firm z USA czy innych, naprawdę sformalizowanych krajów, tych szczebli menadżerskich jest mniej, ale nie oznacza to, że w firmie norweskiej struktura jest płaska.

Osobiście zresztą raczej obawiałbym się braku hierarchii. To oczywiście dobrze brzmi – „wszyscy jesteśmy równi” – ale z pewnością tak dobrze już nie działa. Pierwszy z brzegu problem z tym związany: jeżeli nie ma jasno określonych szczebli, ciężko jest określić odpowiedzialności. Przez to czasami podjęcie jakiejkolwiek decyzji może niemiłosiernie się przedłużać a sam proces przybierać groteskowe wręcz rozmiary.

Brak odpowiedzialności uniemożliwia obwinienie człowieka – co doskonale wpisuje się w skandynawską kulturę, ale jest czymś raczej ciężkim do zaakceptowania przez polskich pracowników, którzy, mam wrażenie, wolą jasno określone zasady – do kogo należy się udać, aby wywołać jakąś akcję i kogo powiadomić w razie, gdy coś nie działa. Nadmierny formalizm bardzo przeszkadza w pracy, ale jego brak nie jest także niczym dobrym – złoty środek to jak zwykle lekarstwo na wszystko.

Redaktor naczelny w Just Geek IT

Od pięciu lat rozwija jeden z największych polskich portali contentowych dot. branży IT. Jest autorem formatu devdebat, w którym zderza opinie kilku ekspertów na temat wybranego zagadnienia. Od 10 lat pracuje zdalnie.

Podobne artykuły

[wpdevart_facebook_comment curent_url="https://geek.justjoin.it/norwegowie-sa-nastawieni-ludzi-szwedzi-procesy-a-polacy-wynik-pawel-szczygielski-o-skandynawskiej-kulturze-pracy/" order_type="social" width="100%" count_of_comments="8" ]